niedziela, 30 czerwca 2013

Stara Baba i moda na… pierwsze wrażenie

     Wśród psychologów zdarzają się różnice w ocenie, ile to zajmuje sekund, ale żaden nie ma wątpliwości, że podlegamy sile pierwszego wrażenia niezależnie od wieku, wykształcenia, wiedzy i chęci. Taka uroda i już! Powszechnie wiadomo, że siła pierwszego wrażenia bywa ogromna i wielu wydarzeń sprzecznych z tym odczuciem potrzeba, by zmienić zdanie o człowieku... 

     No niby wiadomo, ale... Czasami trzeba przekonać się o tym na własnej skórze! Kilka lat temu prowadziłam szkolenia tzw. umiejętności miękkich (czyli najsympatyczniejszych tajemnic psychologii społecznej). Pewna firma zamówiła szkolenie dotyczące autoprezentacji. Ponieważ do tej pory treningi z pracownikami prowadziła moja koleżanka, a mnie mieli zobaczyć po raz pierwszy, umyśliłam sobie, że to znakomita okazja do pokazania im, jak działa mityczne "pierwsze wrażenie". Grupa tych ludzi była niewielka, dwie kobiety i siedmiu mężczyzn. Znali się dobrze, do szkoleń i mojej koleżanki byli nastawieni bardzo pozytywnie. Czekałyśmy na nich w sali ośrodka szkoleniowego, obie dobrze przygotowane.... Moja koleżanka wyglądała "jak zwykle", czyli bardzo dobrze. A ja przygotowałam się specjalnie....

     Nigdy nie uważałam się za jakąś piękność, raczej starałam się nie razić w oczy wyglądem. Jednak tym razem... Zacznijmy od głowy - miałam wówczas rozjaśnione włosy, ale związałam je najpaskudniejszą gumką-frotką jak najciaśniej w mały, bezkształtny koczek. Grzywkę podniosłam do góry plastikową opaską z odpustu - tak więc właściwie wyglądałam dość "łyso". Makijaż też miałam specyficzny - w odpowiednim sposób rozjaśniłam brwi, rzęsy i usta tak, że byłam człowiekiem "bez twarzy". Jedynym kolorowym elementem były stare, duże okulary w pomarańczowej oprawce...
    Ubrałam się w bistorową sukienkę w paski z czarno-żółtym wzorkiem. Miała biały, bistorowy kołnierzyk i białą, bistorową chusteczkę w niby-kieszonce.... Sięgała mi do kolan, miała długie rękawy i była naprawdę paskudna! Długo szukałam takiej w szmateksach.... ;) Na nogach miałam prawdziwą perełkę - pończochowe podkolanówki i mokasyny.

     Sądziłyśmy, że rozbawimy grupę - wyglądałam tak, że koleżanka szła trzy metry przede mną, żeby ktoś przypadkiem nie pomyślał, że idziemy razem... ;) Ale zachowywałam się całkowicie zwyczajnie i normalnie: przywitałam się ze wszystkimi, przedstawiłam się, poopowiadałam o sobie... Nikt nie przyglądał mi się jakoś specjalnie natarczywie, wszyscy raczej starali się nie patrzeć w moją stronę. Po  kilku minutach wyszłam z sali - błyskawicznie przebrałam się, przemalowałam, uczesałam....

     Reakcje po moim powrocie były... nieco odmienne od tego, czego się spodziewałyśmy. To znaczy... kilka osób mnie w pierwszym momencie nie poznało i mieli coś w rodzaju pretensji, że siedzę na zajęciach bez przedstawienia się. Jedna z dziewczyn uczciwie stwierdziła, że na mój widok miała ochotę wyjść z sali, bo "takie coś nie powinno prowadzić zajęć" - została tylko dlatego, że ceniła drugą trenerkę. Zaśmiał się tylko jeden chłopak. Inny, mniej więcej po dwóch godzinach, intensywnie wpatrując się we mnie stwierdził:"- Ty miałaś coś na twarzy..." Druga kobieta przyznała się, że cały czas patrzyła na mnie zastanawiając się, co można by we mnie "poprawić"... Pod jednym względem cała grupa była zgodna - NIKT nie pamiętał, jak się nazywam i co o sobie mówiłam! Poza tym panowie przyznali, że doszli tylko do kolanówek i nie poszli "wyżej"... No cóż....

     Eksperyment okazał się niezwykle udany.  Choć dwoiłam się i troiłam, żeby ich jakoś do siebie przekonać, podchodzili do mnie z niesamowitym dystansem i bez zaufania. Prowadziliśmy dla tej firmy jeszcze kilka szkoleń, ale żadne późniejsze kontakty dystansu nie zmniejszyły. A na oficjalnych pismach, które tamten zakład kierował do firmy szkoleniowej zawsze znajdował się dopisek: "I żeby tylko nie przyjeżdżała w kolanówkach"...

 Tak to wyglądało na szkoleniu ;)

 A tak mniej więcej w tym czasie "normalnie".


sobota, 29 czerwca 2013

Stara Baba i moda na....blogi :)

     Oficjalnie już są wakacje, a więc teoretycznie czasu więcej i wreszcie można zrobić coś dla siebie.... Zachcianki to miła rzecz, a ja lubię miłe rzeczy i jeszcze bardziej lubię ulegać własnym zachciankom - a zachciało mi się bloga! Nie mogę powiedzieć, że wiem, jak to się robi... No to się dowiem! Tylu ludzi robi sympatyczne notatki o świecie - może komuś spodobają się i moje trzy grosze dorzucone do blogowego koszyczka? :)

    Przez wiele lat pisałam pamiętnik - normalnie, piórem, w grubych zeszytach, z doklejanymi zdjęciami, zasuszonymi kwiatkami i skasowanymi biletami z ważnych podróży... Zaczęło się oczywiście we wczesnym "nastolectwie" ;) . Mój pierwszy zeszyt miał zdejmowaną, ciemnozieloną okładkę. Chciałam go czymś ozdobić - i wybrałam kalkomanię w małym sklepiku z cudownościami na Miechowickiej (którego już od dawna nie ma). Dla mniej wtajemniczonych - kalkomania to taki obrazek, który się przykleja "od tylnej strony" poprzez namoczenie wodą (podobnie jak zmywalne tatuaże). Obrazek przedstawiał krasnoludka. Krasnoludek miał na imię Wesołek... Lata mijały, zeszyty się zmieniały, okładka z Wesołkiem wciąż była ta sama - może to wywołało podświadomy wpływ na mój sposób widzenia świata - w jaśniejszych barwach? "Wesołki" rozpadły się, okładka zużyła na amen - bez wątpienia nastał czas, by przemyślenia przenieść w rzeczywistość wirtualną. Ano, zobaczymy :)

     A dlaczego taki tytuł bloga? Bo : po pierwsze - jakiś musiał być; po drugie - naprawdę WIEM, ile mam lat; po trzecie - bo mnie to bawi :)